Ładowanie
×

Wywiad z Andrzejem Piasecznym

Wywiad z Andrzejem Piasecznym piosenkarzem i autorem tekstów.

Rozmowę przeprowadzono przed koncertem w Starej Kopalni w Wałbrzychu 8.10.2023 roku.


Ma Pan na swoim koncie zarówno solowe płyty, jak i te nagrane wespół z innymi muzykami – Robertem Chojnackim, Sewerynem Krajewskim czy Stanisławem Soyką. Czym różni się praca nad typowo własnym albumem a tym tworzonym w duecie?

Zawsze wspólnie, ale to jest kwestia charakteru. Jeśli ktoś jest zdolny i pełnym artystą, jak choćby Kayah, która niemalże swoje projekty realizuje od początku do końca samodzielnie – nawet jeśli zaprasza gości, no to takie przeprowadzenie rzeczy – właśnie od początku do końca, biorąc pod uwagę własny plan czy wizję swoją – mocną, silną, jednoznacznie wyznaczoną, to wtedy chyba jest łatwiej. Ja zawsze traktuję współpracę jako taką możliwość pomagania sobie troszeczkę, wnoszenia w swoje wizje i artystyczne życie jakiś nowych wątków. Stąd, jeśli chodzi o mnie, zawsze lepiej pracowało mi się w tandemie. Może dlatego to są tak liczne współprace w mojej drodze artystycznej. Za chwilę ukaże się płyta, którą “przed sekundą” skończyłem nagrywać z gitarą klasyczną. Człowiek świeży, nowy z innego świata, bo muzyka poważna. Ale znów kolaboracja, współpraca dwóch osobowości więc to jest mi właściwie bardziej “po drodze”.

Woli Pan duże koncerty i wydarzenia, takie jak np. Festiwal w Opolu czy bardziej kameralne spotkania, jak tu – w Wałbrzychu?

Wszystko lubię, każda z tych wersji, tak można byłoby powiedzieć, rządzi się zupełnie różnymi prawami. Na takim koncercie, kiedy widzi się ludzi “na wyciągnięcie ręki” można być gadułą. Ja tym gadułą jestem. Dużo mówię pomiędzy piosenkami, można sobie pozwolić na lżejsze potraktowanie czasu i tej sytuacji koncertowej, która przeradza się trochę w takie spotkanie natury towarzyskiej – Muzyczne Spotkanie Natury Towarzyskiej. Wiadomo, że kiedy się gra w amfiteatrze czy na dużym stadionie, czy na koncercie letnim –  to jest inna formuła koncertowa. Tam trzeba od początku do końca spróbować nawiązać relacje z widzem, którego wciąga się w bieg koncertu. Tam nie ma czasu na pogaduszki i swobodę intelektualną. Wszystko to są inne wersje, które trzeba lubić – inaczej byłoby się “misiomarudami” czy kapryśnym człowiekiem. Na koniec tego pytania chciałbym dodać, że po wielu latach pracy, spotkałem się kiedyś z takim moim przyjacielem, który ponad 10 lat śpiewał w Metropolitan Opera… i on mi powiedział coś takiego: „Słuchaj, ja sobie nie wyobrażam wyjść na scenę i mieć kontakt z ludzmi”. W sensie takim – że jest to inny rodzaj sztuki – że jak się wychodzi na scenę, to powinno się oddać całego siebie i tę chwilę jakiemuś wyższemu działaniu. Niemalże zamknąć oczy i popłynąć. I to jest bardzo ciekawe. Od pewnego czasu o tym myślę i nawet kiedy pozwalam sobie na te pogaduszki, to trochę staram się “przymykać oko” i wykonywać swoje rzemiosło jak najlepiej potrafię – niezależnie czy to jest mniejsza sala czy amfiteatr.


Był Pan jurorem The Voice of Poland. Dobrze Pan czuł się w roli oceniającego i trenera?

Bardzo ładną formułę tam skonstruowali, w tym programie: bycia trenerem, a nie jurorem. Właśnie trenerem. Czułem się bardzo dobrze, jest to dla mnie bardzo fajne wspomnienie. Natomiast skoro jestem o to pytany, to chciałem tak z poczuciem humoru powiedzieć, że pierwsze, co mówiłem tym ludziom, których tam spotkaliśmy w programie, to: „że to jest jakaś szansa, ale jest to program telewizyjny. Pamiętajcie o tym, że życie nie zaczyna i nie kończy się w programie telewizyjnym. Program telewizyjny może być tylko jakimś etapem”. Podczas show  mieliśmy bardzo ciekawe spotkania artystyczne. Kiedyś ktoś mi napisał: „Piaseczny, przeproś za Brzozowskiego, bo to jest twoja wina”, a ja z dużym uśmiechem i poczuciem humoru odpisałem: „Przepraszam.” Ale ok! Rafał też ma swoją publiczność – nie mówiąc i nie odnosząc się do miejsca, w którym jest teraz, jak to się dzieje i tak dalej, ok. Podam jeszcze przykład Michała Szczygła. Michał pojawił się u mnie w programie jako kompletnie „zielony koleś” zafascynowany tylko możliwością śpiewania z niewielkimi bardzo umiejętnościami. W sensie, gdy próbowaliśmy śpiewać na głosy i znajdować się w jakiś realizacjach programowych, to Michałowi nie szło najlepiej. Ale widziałem, że to jest człowiek, który może zajść daleko – właśnie z powodu swojej pasji. Dziś bliżej byłoby mi do niego niż do Rafała, choć obydwaj pochodzą z moich teamów. Ale czy to ma znaczenie? Na koniec – tak jak powiedziałem – program jest tylko etapem, a później trzeba sobie radzić, albo się to udaje, albo nie.

Który gatunek muzyczny jest Panu najbliższy: pop, jazz, soul, rock? Pytam w kontekście m.in. utworu “Pół mnie, Ciebie pół”, nagranego wspólnie z Ewą Bem czy “Przytul mnie życie” z Krzysztofem Krawczykiem i Janem Borysewiczem.

Nie umiem jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, dlatego, że ja jestem bardzo pożądliwy muzycznie. Z jednej strony ktoś mi kiedyś powiedział: „Słuchaj, nagraj płytę z balladami, bo przecież ty nie umiesz nic innego śpiewać”. Im jestem starszy – tym bliżej mi do tego, mimo że wiele ballad za mną. A choćby moja ostatnia płyta – „50/50” zawiera wykończenia funkowo – soulowe. Natomiast w głowie siedzi mi płyta quasi jazzowa właśnie. Stąd – nie umiem odpowiedzieć jednoznacznie. Wydaje mi się, że będzie bardzo ciekawa ta współpraca, która pojawi się “za chwilę”. Mowa o nowej płycie pt. „Zanim Święta”. Znajdą się na niej piosenki świąteczne: znane i klasyki, takie jak np. „Na całej połaci śnieg”, trochę jazzu i trochę rozrywki, jak w przypadku „A kto wie” – to, co wszyscy znają i co zawsze jest grane. Projekt ciekawy ze względu na gitary klasyczne i obecność młodego wirtuoza, którego udało zaprosić mi się do współpracy – Kacpra Dworniczaka. To będzie też inna odsłona dla mnie, bo kiedy pojedziemy w trasę koncertową, to będziemy tylko we dwóch na scenie i to dla mnie będzie też jakiś egzamin, jakaś próba, coś czego nie robiłem do tej pory. Wspominam o tym nie dlatego, żeby promować coś, co za chwilę ukaże się na rynku muzycznym, ale żeby wiedzieć, że jeśli ktoś prowadzi aktywne i intensywne życie muzyczno-koncertowe, to nie można wyznaczyć tej jednej „banieczki”, w której się zamykamy. Mimo tego, że – tak, śpiewam lepiej ballady niż funk,  nie wyobrażam sobie wykonywać samych ballad.

Dziękuję serdecznie.


Dziękuję.

Rozmawiał Paweł Szpur 

Share this content:

  Familijnie w Filharmonii Sudeckiej

Opublikuj komentarz