Jan Kochanowski – recenzja koncertu i rozmowy z artystami
25 kwietnia 2025 roku na estradzie Filharmonii Sudeckiej odbyła się premiera muzycznego projektu, którego głównym źródłem inspiracji był Jan Kochanowski – polski poeta doby renesansu. Większości z nas nazwisko tej wybitnej postaci kojarzy się z czasami szkolnymi, jednak – jak się okazuje – i Kochanowski może zaskoczyć, w szczególności, gdy za prezentację jego twórczości „zabierają się” muzycy! I to jacy?! Najwybitniejsi, polscy.
Ale przejdźmy do wydarzenia. Już dawno sala Filharmonii Sudeckiej nie zgromadziła tak młodej widowni. I bardzo dobrze. Bo gdyby za moich czasów szkolnych „podawano” Kochanowskiego w sali filharmonii zamiast w szkolnej ławce, to oprócz fraszek „Na Zdrowie” i „Na Lipę”, czy Trenu VIII, zapamiętałbym znacznie więcej, o pieśniach już nie wspominając.
Podkreślić warto, iż największym odkryciem tego nietuzinkowego projektu, są muzycy, którzy „wzięli” poetę Jana „na warsztat”. Tu oczywiście w pierwszej kolejności należy powiedzieć o Kubie Stankiewiczu, wybitnym pianiście i kompozytorze, należącym do ścisłej czołówki współczesnego jazzu. To właśnie jego utwory z płyty „Kuba Stankiewicz — Kochanowski Pieśni – zaśpiewa Jacek Kotlarski” w aranżacjach orkiestrowych Łukasza Bzowskiego zabrzmiały w wałbrzyskiej instytucji muzycznej.
Muzyka naprzemiennie gościła z recytacją Trenów, które w emocjonującym stylu wypowiadał wybitny polski aktor Artur Żmijewski. I choćby się wydawało, że temat poważny, dramatyczny i epitaficzny, to podany w iście elegancki, doniosły i smaczny sposób.
Warto zaznaczyć jak wiele do projektu wniósł też Jacek Kotlarski. Wokalista sesyjny, nagrywający i współpracujący z takimi artystami jak: Irena Santor, Ewa Bem, Maryla Rodowicz, Ryszard Rynkowski, Andrzej Zaucha, Zbigniew Wodecki. Jego wyczucie muzyczne, piękna barwa głosu i fantastyczna dykcja niełatwych i archaicznych tekstów, namalowała wręcz pieśni.
Projekt muzyczny nietuzinkowy, piękny, i nie byłby możliwy, gdyby nie jazzmani… Żaden inny gatunek muzyczny nie byłby w stanie zmierzyć się z powagą i potęgą słowa mistrza Kochanowskiego. Tu wielkie „chapeau bas” dla Kuba Stankiewicza – twórcy kompozycji, fortepian, Jana Jakuba Bokuna – dyrygenta, Maciej Sikała – saksofon tenorowy i sopranowy, Wojciech Pulcyn – kontrabas, Sebastian Frankiewicz – perkusja i oczywiście naszych fenomenalnych muzyków Filharmonii Sudeckiej.
Na koniec należy podkreślić geniusz muzyczny Łukasza Bzowskiego, z którym mieliśmy okazję spotkać się w filharmonii. Ten skromny młody kompozytor jest niesamowity. Potrafi w niespotykany sposób łączyć światy konkretnych gatunków muzycznych z instrumentami orkiestry symfonicznej, tworząc niepowtarzalny klimat.
Jeśli w przyszłości na afiszu zobaczycie tytuł koncertu, który będzie powiewał nudą i powagą, ale jednocześnie będą eksponowane na nim nazwiska wyżej wymienionych muzyków, to nie wahajcie się – zakupcie bilet. Bo z pewnością przeżyjecie kilkadziesiąt minut muzycznej podróży, które na zawsze pozostaną w waszej pamięci. Oni po prostu są genialni.
Po koncercie powiedzieli:
Kuba Stankiewicz
Nie jest Pan po raz pierwszy w Filharmonii Sudeckiej z tego, co pamiętam. Ale powiedzmy wprost, że jest Pan muzycznym „obieżyświatem”. Jak się Pan czuje na scenie Filharmonii Sudeckiej?
Bardzo miło, atmosfera jest świetna, gra – rewelacyjna. Cieszę się w ogóle, że to był właśnie debiut tego projektu w wersji symfonicznej, bo płytę nagraliśmy w kwintecie. A tutaj jest zupełnie inaczej, plus jeszcze „Treny” w interpretacji Artura Żmijewskiego. To taki trochę parateatralny wymiar. Reakcja publiczności nas przekonała, że być może fajnie wszystko zrobiliśmy.
Ile usłyszeliśmy improwizacji, a ile było gry z nut?
Były oczywiście partie improwizowane solowe, ale to jest jednak praca z orkiestrą więc formy musiały być siłą rzeczy zamknięte. Ten margines swobody był taki – nazwijmy to – ograniczony, ale to nie o to tu chodzi. Tu ważne są: kompozycja, klimat, zestawienia Trenów z Pieśniami, czyli tekstów żałobnych z tymi afirmującymi życie. Utwory Jana Kochanowskiego – mimo 500 lat – są cały czas aktualne, choć język archaiczny…
Jak pracowało się z Łukaszem Bzowskim?
Z Łukaszem wspaniale…To znakomity muzyk, bardzo wrażliwy, znający zarówno kanon jazzowy, jak i klasyczny. Myślę, że to była duża przyjemność.
Możemy liczyć na to, że znów zobaczymy i usłyszymy Pana ponownie w Filharmonii?
Bardzo bym tego chciał.
Artur Żmijewski
Jak pracowało się Panu na estradzie Filharmonii Sudeckiej w połączeniu z orkiestrą Filharmonii?
Powiem tak: to była dla mnie czysta przyjemność i wielka frajda znaleźć się tutaj, na jednej scenie, z tak wspaniałymi muzykami i w dodatku w takim repertuarze, który nie jest tak bardzo oczywisty, a okazuje się – po reakcji widowni – że zrozumiały i dość współczesny (pomimo swojego archaizmu).
Zachwycił Pan publiczność wielkim kunsztem i doświadczeniem aktorskim. Gra głosem, interpretacja, emocje…
Na tym polega właśnie zawód aktora, żeby trochę emocji w to wkładać i żeby widz mógł dzięki temu to odczuwać. Tak potraktowałem swoje zadanie zawodowe.
Pierwsza myśl w chwili, kiedy otrzymał Pan propozycję współpracy przy tym projekcie, to…?
Będzie interesująco… Z Kubą jestem związany przy okazji pracy nad innym projektem, który realizujemy razem z moją córką i z jego trio. Gdy pojawił się pomysł związany z Kochanowskim, wiedziałem, że to nie będzie nic pośredniego, że to naprawdę będzie rzecz topowa – absolutnie. I tak też dzisiaj wieczorem było, bo muzyka jazzowa „podbita” jeszcze przez orkiestrę, brzmiała naprawdę fantastycznie, porywająco na wałbrzyskiej scenie.
Jan Jakub Bokun
Sala Filharmonii Sudeckiej zapełniona w większości młodymi słuchaczami. Jak grało się dla tak młodej publiczności?
Wspaniale. To projekt premierowy, który pierwotnie powstał dla kwintetu jazzowego i został „zorkiestrowany” dla takiej orkiestry no prawie, że symfonicznej. Można powiedzieć, że dzisiaj wykonaliśmy te opracowania po raz pierwszy i że podobały się publiczności. Nam – muzykom wieczór dał wielką frajdę, wspaniały czas.
Czy technicznie jest ciężko połączyć grę instrumentów i właśnie kwintetu jazzowego z grą orkiestry symfonicznej?
Myślę że tak. Ten „feeling” jazzowy, poczucie swingu, pewien rodzaj frezowania, elastyczności rytmicznej, albo wręcz takiej bardzo solidnej pulsacji, którą jazzmani mają we krwi, czasem trudno jest „przeszczepić” na grunt klasyczny i znaleźć wspólny mianownik dla orkiestry symfonicznej, która wykonuje na co dzień dzieła Mozarta, Beethovena, Haydna.
Czy dyrygent pozostawia nieco miejsca na improwizację dla muzyków jazzowych podczas takiego koncertu?
Tak – to jest taka otwarta forma, gdzie muzycy jazzowi „wpływają na szerszą wodę” i mogą nieco „zabawić się”. Musimy być jednak czujni, żeby „wejść” z powrotem i domknąć formę. Natomiast też na tym polega zabawa, że to jest mariaż gatunków, które na co dzień nie przenikają się.
Gdzie – mówiąc kolokwialnie – „tkwi szkopuł” w tym by było smacznie i estetycznie?
Tu potrzebny jest wybitny muzyk pokroju Kuby Stankiewicza. Właśnie on w staropolskiej poezji znalazł pewne subtelności językowe, które dały się przełożyć na język muzyczny. My chyba Kochanowskiego nie doceniamy. Gdzieś tam ta twórczość pojawia się w programach szkolnych, ale zazwyczaj kojarzymy tylko Treny. Tymczasem w tych utworach kryje się piękno, aktualność i mądrość. Jacek Kotlarski dzisiaj wieczorem zaproponował publiczności z pewnym właśnie takim „feelingiem” i swobodą ich interpretację, ową subtelność, która jest wpisana w poezję.
Czasem człowiek zastanawia się, słuchając koncertu, co powiedziałby Kochanowski, gdyby tu był…
Myślę, że biłby brawo. To jest przepiękny przekład, to jest przepiękna wersja, która – mamy nadzieję, że dzisiaj po tym premierowym wykonaniu w Wałbrzychu, pójdzie dalej w świat i będzie wykonywana w innych miastach w Polsce i nie tylko. Z tego, co wiem Festiwal Świętego Wacława w Ostrawie też jest zainteresowany projektem, więc być może faktycznie uda nam się wypromować te rzeczy poza granicami Polski również.
A my liczymy, że zobaczymy się przy kolejnym innym projekcie Filharmonii Sudeckiej.
Niech tak się stanie.
Łukasz Bzowski
Nie po raz pierwszy spotykamy się w Filharmonii Sudeckiej. Rozmawiamy o kolejnym projekcie -tym razem związanym z Janem Kochanowskim…Co zadecydowało o jego sukcesie?
Wydaje mi się, że siła muzyki, siła kompozycji Kuby Stankiewicza, siła jego kwintetu w połączeniu ze wspaniałą Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Sudeckiej, zestawienie muzyki jazzowej i symfonicznej plus Treny w wykonaniu Artura Żmijewskiego, sprawiły, że widz, słuchacz docenili ten projekt.
Jazzmani Pana chwalą, a jak Pan ocenia pracę nad projektem?
Przede wszystkim to są moi idole, dorastałem na ich twórczości, więc to jest przede wszystkim dla mnie specyficzne uczucie, bardzo, bardzo miłe. Z Kubą spędziliśmy trochę czasu. Naprowadził mnie, jako autor projektu, kompozytor, na „kolor” i wspólnymi siłami stworzyliśmy dzieło.
Czy możemy spodziewać się innego projektu dla Filharmonii?
Lubię tu przyjeżdżać i zawsze z wielką przyjemnością współpracuję z Orkiestrą FS. Mamy tu takie poczucie gościnności, otwarcia, gry na wysokim poziomie.
tekst: Paweł Szpur
Źródło zdjęć: Filharmonia Sudecka autor: Michał Adamczyk
link do fotorelacji: https://tiny.pl/0m2p464t
Share this content:
Opublikuj komentarz